Kim jest złodziejka listów Musiałam mocno zastanowić się, nad tym, co chcę napisać w recenzji, gdyż będę chyba jedną z niewielu osób, na których "Złodziejka listów" Anny Rybakiewicz nie zrobiła takiego wrażenia, jak na innych recenzujących ją osobach. Cenię sobie książki o tematyce wojennej i obozowej, zarówno te oparte na wspomnieniach, jak i fabularyzowane, ponieważ z reguły odkrywają mało znane fakty i postaci, zmuszając czytelnika do wyszukiwania dodatkowych informacji na ich temat, ocalając je od zapomnienia. Również całkowicie fikcyjne historie, za ukazywanie ku przestrodze, niewyobrażalnego wręcz piekła, jakim jest wojna, najbardziej dotykającegego tych, którzy wcale się o nią nie prosili. Za możliwość przeżywania wraz z bohaterami całej palety emocji, nawet wtedy, kiedy głównym wątkiem jest miłość, także ta zakazana. Czytając "Złodziejkę listów" niestety nie odczułam nic, dzięki czemu zostałaby w mojej pamięci na dłużej i chciałabym ją polecać. Nie poczułam więzi z bohaterami, którzy wywołali we mnie jedynie poczucie utopijności, a momentami wydawali się wręcz naiwni, żeby nie napisać głupi. Pani Anna pisząc lekkim i delikatnym językiem w mojej ocenie nie wykorzystała również szansy zainteresowania czytelników tematem łomżyńskiego getta, sylwetkami znanych przedstawicieli tamtejszej żydowskiej społeczności oraz przejściowym obozem w Zambrowie, do którego trafili łomżyńscy Żydzi na chwilę przed wywiezieniem do obozów zagłady. Po prostu przewracałam kolejne kartki opisujące getto, nie zatrzymując się przy czymkolwiek, co kazałoby mi odłożyć książkę, aby wygooglować wiadomości pozwalające pogłębić wiedzę. Szkoda, bo spośród wszystkich gett, to nie jest częstym tematem ilustrowanym w literaturze. W ogóle wojna stanowi tu jedynie tło, gdyż autorka skupia się przede wszystkim na odwzajemnionej miłości Astrid Rosenthal do SS - mana, Waltera Schmidta. Ich uczucie, a zwłaszcza zakończenie powieści przypomina mi film zakończony happy endem, rodem z Romans TV. Bohaterowie spotykają się, idą do kawiarni, w czasie rozmowy przy kawie, on orientuje się, jakiego pochodzenia jest dziewczyna, ona, że on się domyślił. Ucieka (choć tak naprawdę on daje jej uciec) i jest zmuszona się ukrywać, bo myśli, że umrze, jeśli zostanie odnaleziona przez Waltera, który od tej chwili nieustannie jej szuka. Widzą się pierwszy raz, rozmawiają przez chwilę o twórczości Goethego, nigdy więcej ze sobą nie rozmawiają i niczym grom z jasnego nieba spada na nich tak silne uczucie, by pozwalało przetrwać, które było iskierką nadziei, że każdy kolejny dzień jest coś wart?! Nie kupuję tego. Nie neguję też, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje, ani że miłość esesmana do Żydówki nie mogła się wydarzyć, zwłaszcza że czytałam historie oparte na faktach, opisujące taką miłość, aczkolwiek zazwyczaj były to opowieści bardzo wzruszające, nostalgiczne, dające do myślenia, gdzie równolegle sympatii bohaterów stojących po dwóch stronach barykady towarzyszyły mrożące krew w żyłach, burzliwe, tragiczne wojenne realia, budzące ogrom emocji, dodających wartości ich uczuciu, wżerając się w mą pamięć, serce i poruszając najczulsze zakamarki duszy. Tego spodziewałam się sięgając po "Złodziejkę listów", lecz to się nie zadziało. Do tego Astrid w trakcie rozgrywających się wydarzeń, wtóruje niebywałe wręcz szczęście do ilość spotkanych, przyjaznych jej ludzi, niebezpiecznych sytuacji, z których wychodzi obronną ręką, nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, co wydaje się mało wiarygodne i każe się zastanowić, czy naprawdę istnieją na świecie aż tacy szczęściarze? Po wojnie kobieta zostaje gwiazdą Hollywood. Znika bez śladu tuż po zakończeniu procesu przeciwko nazistowskim oprawcom, w którym zeznaje, w 1958 roku. Zdziwiło mnie, że nikt jej specjalnie nie szukał i przez ponad pięćdziesiąt lat jej nie rozpoznał, nie odnalazł. Dopiero bohaterka współczesnego wątku - Zofia Kaleta, rozwiązuje tajemnicę jej zniknięcia, tłumacząc znalezione w remontowanym domu stare listy pisane po niemiecku, o kradzież których oskarża ją tajemniczy nieznajomy z Argentyny, David Harper. Choć wątek ten jest epizodyczny, również mnie rozczarował. Mam wrażenie, że został stworzony, aby w jakiś sposób nawiązać do tytułu i listów pisanych przez Rosenthal do Schmidta, do tego zakończony równie przesłodzonym zakończeniem. Naprawdę chciałabym tę powieść odebrać inaczej, jednak to wszystko wpływa na taką, a nie inną ocenę. Mimo wszystko, nie zrażam się do twórczości autorki i na pewno przeczytam książkę pt. "Lekarka nazistów", kupioną tuż przed otrzymaniem recenzenckiego egzemplarza "Złodziejki listów", za który dziękuję wydawnictwu Filia.
Autor: Książka na miarę Data: 29.04.2023