„Anihilacja” okazała się wielkim eventowym zaskoczeniem (oczywiście pozytywnym), a także wielkim kasowym sukcesem. Nic więc dziwnego, że nie zamierzano poprzestać tylko na niej i w końcu powstał jej swoisty ciąg dalszy pod postacią „Anihilacji: Podbój”. Co prawda całość jest bardziej ideologiczną niż bezpośrednią kontynuacją, niemniej zachowała w sobie wszystko to, co czytelnicy pokochali w jej poprzedniku. I chociaż trzeba przyznać, że to już powtórka z rozrywki, „Podbój” to i tak kawał dobrego komiksu traktującego o kosmicznych zmaganiach, który spodoba się każdemu, kto dobrze bawił się na kinowym hicie „Avengers: Wojna bez granic”.

W tym tomie czuć naprawdę wielką skalę kosmicznych wydarzeń. Satysfakcjonujące zakończenie sagi. Po Anihilacji Marvel nie wydał już nic tak epickiego w swoim kosmicznym uniwersum.

Finał drugiej odsłony Anihilacji rozczarowuje. Fabuła się dłuży, jest mało interesująca i przewidywalna a każdy kolejny konflikt-pojedynek, zamiast napięcia powoduje irytację. Najmocniejszy moment tego albumu to 2 ostatnie strony. Szkoda bo do tej pory było naprawdę nieźle.