OPIS
Andrzej Niedoba urodził się 30 października 1940 roku w Nawsiu na Zaolziu. Jego stryj Władysław Niedoba, znany jako Jura spod Grónia, był jednym z założycieli Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie
i jej wieloletnim kierownikiem artystycznym. Ojciec Adam Niedoba w 1950 roku założył Zespół Regionalny „Wisła”. Pieśń „Szumi jawor”, którą Adam i Andrzej Niedobowie stworzyli pod koniec lat 60. XX wieku, stała się nieoficjalnym hymnem górali beskidzkich.
Andrzej Niedoba po ukończeniu studiów polonistycznych pracował jako spiker w telewizji w Krakowie, a później w Katowicach. Pisał również artykuły publicystyczne i reportaże, pracował w jedenastu śląskich i zaolziańskich redakcjach. Przez dekadę był naczelnym redaktorem rybnickich „Nowin”. W 1978 roku debiutował jako dramaturg sztuką „Skoczek” w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Wydał zbiory reportaży „Siedemdziesiąt dziewięć godzin nocy” (1981), „Piekłoniebo” (1989), a także „Matka Ziemia” (2017). Jest autorem dramatów „Rajska jabłonka”, „Pakamera”, „Górlandia”, „Kim pani jest?”. Ta ostatnia sztuka była pokazywana
w Teatrze Telewizji, a zagrały w niej Krystyna Janda i Mirosława
Dubrawska. Opublikował znakomitą opowieść rodzinną pt.
„Rzeka niepokorna. Saga cieszyńska”, w której spisał historię
rodu Niedobów w skomplikowanych dziejach Śląska Cieszyńskiego.
Powieść „Herody” jest dramatycznym, świetnie napisanym eposem
z dziejów społeczności Ziemi Śląska Cieszyńskiego w okresie
II wojny światowej i w czasie głębokich przemian w burzliwych
realiach drugiej połowy lat czterdziestych minionego wieku.
(Od Redakcji)
Wieczorami niosło się nad wioską klepanie kos,
a od wczesnego rana kosiarze ruszali przed siebie
równą tyralierą, która Michałowi i nie tylko jemu,
przypominała tamtą tyralierę, tylko że wtedy to nie
byli kosiarze, ale niemieccy żołnierze z wysoko zakasanymi
rękawami ciemnozielonych mundurów.
Szli szeroką ławą od samej doliny, dziwnie wolno
i uważnie rozglądając się dookoła. I pewnie doszliby
tak do samej Imielnicy na plac przed gminą, gdyby
nagle nie rozszczekał się jeden cekaem od kościoła,
a potem drugi od cmentarza. Tyraliera przypadła
do ziemi i leżała tak na imielnickich ścierniskach
do samego południa, aż do momentu, gdy
w dolinie pojawiły się sapiące żuki i plunęły pierwszymi
pociskami na najbliższe chałupy. Michał miał
ten widok wyryty w pamięci aż do bólu, który kazał
mu czasem zrywać się ze snu i krzyczeć na polskich
żołnierzy, żeby uważali na dolinę, bo tamtędy
zbliża się do nich śmierć. Ale żołnierze w Michałowych
snach śmiali się tylko z niego, zapalali papierosy
i odwra cali głowy na plac przed kościołem, gdzie
w tym momencie pojawiły się właśnie wychodzące
z mszy, przerwanej strzałami, imielnickie dziewczęta.
Ema miała wtedy szesnaście lat, ale już była najładniejsza
i w snach Michała nie popatrzyła wtedy
na niego, nawet go nie zauważyła, tylko pognała
z dziewuchami pod mur do wojskowych okopów.
(Fragment powieści)