Cóż, po prostu idealna... Gdy widzę książkę pani Kasie West już się nie zastanawiam. Wszystkie jej powieści trafiają mi do gustu, więc już nie mam nawet jak rozmyślać, tylko biorę i zachwycam się treścią, bo inaczej się po prostu nie da.
Uwaga. W recenzji została użyta śladowa ilość sarkazmu.
Zaczęcie końcem zawsze wygląda spektakularnie. Jest też tym, czego potrzebujemy w tym przypadku. Powinnam podsumować całą recenzję przedstawiając naukę, jaką udało mi się przyswoić podczas czytania, ale w tym przypadku jest ona tak ważna, że postanowiłam z lekka nagiąć ład i skład recenzji.
Różnice pomiędzy biednymi a bogatymi są dla większości z nas czymś tak normalnym i podstawowym, że aż nieistotnym. Wiadomo, większość z nas uważa, że należymy do tej pierwszej grupy, bo przecież tak daleko nam do pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi na świecie. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że ciągle są osoby, którym w życiu nie wyszło tak bardzo, że nie mają czasem nawet czego włożyć do gardła. Na to uwagę zwraca autorka, bardzo usilnie się stara byśmy w końcu odkryli coś, dzięki czemu być może komuś pomożemy.
Mało różnic było pomiędzy Caymen a Xanderem. Wydawało mi się, że skoro się dogadują to przecież jest to podstawa i tylko dzięki temu powinni być razem. No wiadomo, Xander nie jest do końca normalnym nastolatkiem, bo jest z bogatych sfer, ale ciągle wydawało mi się, że nie ma żadnego problemu. Dopiero gdy przyjrzeliśmy się bliżej życiu głównej bohaterki, mogliśmy zaobserwować jak wielkie różnice są między nimi. Nie chodzi o to, że dziewczyna nie mogła zaoszczędzić na Iphona, tylko o to że nie miała pieniędzy na chleb, a to już jest różnica. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że kiedyś bohaterką książki może się stać podobna osoba, a ponad to, że ten zabieg uda się aż tak bardzo pomyślnie. Bowiem Xander nie ratuje Caymen z opresji. Owszem, próbuje, jednak defacto to dziewczyna broni się sama, czym udowadnia, że nie jest taką zwykłą Mary Sue.
Przez dotknięcie tej kreatury, jaką jest Mary Sue, pewnie powinnam także się wypowiedzieć na ten temat. Pani West nie pisze schematycznie, ale jej książki całe są jednym wielkim schematem. Z której strony byśmy nie ugryźli opisu, zawsze zobaczymy, że jest on nie do obejścia. Jednak jeśli mogę coś powiedzieć w tej sprawie, to moim zdaniem jest to najlepsze możliwe zrealizowanie pomysłu na fabułę. Czerpiąc z niego garściami, udało się stworzyć miłą i ciekawą opowiastkę, której mało kto będzie groził wyrzuceniem przez okno. Czyli książka na pewno podejdzie do gustu wszystkim fanom 'Ostatniej spowiedzi'. Z tą różnicą, że w przypadku tej książki pani Richter nie da się czytania zakończyć bez wkurzenia na każdy element powieści. Oczywiście bez bohaterów na czele nie byłoby to aż tak spektakularne, ale autorka nie oszczędzała na wielkim BUM wkurzenia.
Pewnie was zastanawia (albo nie, bo przecież moich czytelników mianem Sherlocka Holmesa nazywałam nie raz), dlaczego w recenzji starałam się użyć sarkazmu. Cóż w tej książce pojęcie humoru jest często używane, jednak nie wybuchamy śmiechem od durnego przekrzykiwania się bohaterów. Nie, my musimy się domyślić, co też nas powinno rozśmieszyć. Główna bohaterka jest bowiem mistrzynią sarkazmu, ja jej nie dorównuję do pięt. Używa go naprawdę, naprawdę często i nie raz się zastanawiałam, jakim cudem osiągnęła aż taką perfekcję w jego używaniu. Pewnie przez częstą praktykę weszło w krew... Skoro jest sarkazm, to musi być młodzieżowy styl pisania, który często nie przypada do gustu starszym czytelnikom. Wiecie, te wszystkie gwarowe słówka, no to może okazać się ciężkie.
Podsumowując, książka pani Kasie West z pewnością trafi w gusta wielu czytelników. Jest to lekki romans, który już teraz jest w stanie nam przywieść na myśl wakacje. Pomimo tego, że wywodzi się ze schematu mnie do siebie bardzo przekonał, więc polecam, polecam, polecam.
Cała recenzja, wzbogacona zdjęciami:
http://tysiac-zyc-czytelnika.blogspot.com/2017/05/132-sarkazmem-zaleciao-przez-chopaka-z.html#more
Autor: Tysiąc Żyć Czytelnika Data: 24.05.2017