Jestem dopiero co po lekturze dzieła. Wiedząc o nagrodach dla autorki, mając na uwadze wszelkie pochwały, które na ten temat czytałem, jestem w stanie wymyślić dwa powody, dla których to w ogóle zostało wydane. Pierwszy - to jest dobra książka, ale tylko w jednym kontekście kulturowym oraz języku, więc jest to nieprzekładalne. Lub wymaga naprawdę dobrego tłumaczenia, a polski przekład jest na tyle drewniany i fatalny, że całkowicie zaginęło w nim o bogactwo językowe i żonglowanie konwencjami, o których mowa w pozytywnych recenzjach. Ale z drugiej strony - może tam tego jednak wcale nie ma i tłumacz jest niewinny? Czy w oryginale ta historia jest mniej miałka, banalna i płytka? Aż takie różnice chyba nie są możliwe. Ponoć bardzo łatwo wpaść w sidła dosłowności i ocenić negatywnie tę powieść, bo jej wartość nie jest taka oczywista i widoczna na pierwszy rzut oka. Jeśli ktoś w to wierzy, proponuję porównać z przypadkiem "Co na kolację?" Jamesa Schuylera. Na pierwszym planie banał, płycizna, oczywistości. Ale już po kilku stronach widać, że jest to celowe przejaskrawienie, dzięki któremu dostajemy mrożącą krew w żyłach obyczajową groteskę na temat bezmyślnej akceptacji swojego zniewolenia w społeczeństwie. Świetna literatura, różnicę widać gołym okiem. Dlatego moim zdaniem stawianie na rzekomą campowość tej książki jest zwykłą bzdurą. Camp umiejętnie posługuje się kiczem - a nie go bezmyślnie produkuje. Jednak jest różnica. Drugi powód - to nie jest dobra książka i ktoś sobie po prostu jaja robi. Bo w takiej postaci, w jakiej trafia na polski rynek, tę książkę nawet trudno zaliczyć do literatury. Co najwyżej można to nazwać długim wypracowaniem, napisanym przez inteligentną licealistkę na fakultecie z literatury, które po ocenieniu na zajęciach nie powinno w ogóle opuścić szuflady. Dlatego ja wcale nie winię autorki za to, że to wypuściła. Tylko tych wszystkich geniuszy, którym przyszło z jakiegoś powodu do głowy, że to dobry pomysł wydać "Symfonię złoczyńcy", a nawet przetłumaczyć. Ochłonęłaby dziewczyna, przeczytała jeszcze raz jak dorośnie, wyrzuciła toto, żeby nikt przez przypadkiem nie znalazł, bo będzie siara, a za jakiś czas napisałaby coś lepszego, nadającego się do pokazania. Ale nie, są jednak tacy, którzy lubią grzebać nastolatkom w szufladach, wyciągać jakieś fatalne niedoróbki, wydawać to jako oryginalne dziwadełka i robić za odkrywców nowych trendów w literaturze. I przez nich będzie miała dziewczyna kaca moralnego do końca życia, że nie dało się zapomnieć o tym gniocie, bo ktoś jej wmówił, że to dobre, wydał, a wielu innych przeczytało. Autorka miała 19 lat kiedy to pisała i to widać w każdym zdaniu. Drewniana, niewprawna narracja, banalne, płytkie obserwacje, papierowe postaci, wszechobecna egzaltacja i coraz to nowe fantazje na temat rzeczy, o których autorka nie ma zielonego pojęcia. Co za bzdura, że to celowe? Żeby było celowe, trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć umowną konwencję, wskazać na groteskę, specjalnie zastosowane uproszczenia w historii, a następnie nadać historii jakiś kierunek, osiągany właśnie dzięki tym zabiegom. Tyle że do tego trzeba naprawdę sprawnego pisarza. A przecież "Symfonia złoczyńcy" nie jest wcale naznaczona jakąś umownością czy świadomym kiczem - ona jest pisana całkowicie na serio. Czyli jest powieścią kiepską, wręcz fatalną, całkowitą stratą czasu. Może i Mołdawianie myślą, że to dobre - o swoim winie też tak myślą, a wiadomo, jak jest. Ale jeszcze raz brawa dla naszych geniuszy, którzy to przełożyli i wydali w Polsce. Jest tyle dobrej literatury bez polskiego przekładu - ale oni musieli akurat to. Gratulacje. Świetna robota.
Autor: stary-kojot Data: 25.10.2018