Sander Jorve poświęcił wszystko, żeby odmienić Miasto Latarni: swoją rodzinę, swój dom, nawet swoją tożsamość. Teraz, kiedy bezwzględni bandyci wychynęli z Podziemi, imperator oszalał, a zdesperowana armia zza Muru zbiera się pod miastem, Sander będzie musiał wybrać stronę… o ile pamięta, o co walczy. Imponująca saga Miasta Latarni dobiega końca.
Miasto Latarni – stworzone przez Trevora Craftsa, przy udziale Bruce’a Boxleitnera i Matthew Daleya, ze scenariuszem Daleya i Mairghread Scott (Transformers, Toil and Trouble) oraz zilustrowane przez Carlosa Magna (Planet of the Apes, RoboCop) – opowiada o tym, czego trzeba, żeby zmienić przydzielone człowiekowi miejsce na świecie, a całość jest osadzona w oryginalnym, steampunkowym uniwersum.
Trzeci tom serii to zarazem kontynuacja pełnej zwrotów akcji, intryg i moralnych dylematów historii, jak i jej zakończenie. Album składa się z czterech zeszytów (części 9-10), w których widzimy ogromne poświęcenie głównego bohatera dla mieszkańców Miasta Latarni. Wydaje się ono nie mieć granic, jednak konsekwencje jego działań zaczynają wykraczać poza jakąkolwiek kontrolę.
Jednym z największych atutów tej części jest dalsze intensywne pogłębianie złożonych charakterów postaci. Dotyczy to zwłaszcza Sandera, który, choć wciąż jest idealistą, przechodzi znaczną ewolucję, zmuszony do podejmowania trudnych wyborów. Pozostali bohaterowie również zyskują na głębi, ukazując pełną paletę ludzkich emocji – od strachu i nienawiści po nadzieję i odwagę.
Nie brakuje tu również wielowarstwowej, złożonej fabuły, która jest zarówno zaletą, jak i wadą komiksu. Autorzy żonglują tu wieloma wątkami, prowadząc czytelnika przez labirynt politycznych intryg, dynamicznych scen, emocji i zmagań z własną przeszłością. Treści te momentami potrafią być jednak na tyle skomplikowane, że można się w nich pogubić. Jest kilka momentów, w których można wręcz odnieść wrażenie, że sami twórcy trochę się gubią w scenariuszu.
Pewną drobną wadą trzeciego tomu jest również dosyć szybka narracja. Mniej więcej od połowy tomiku, historia szybko mnie w stronę swojego wielkiego finału, który jest odpowiednio intensywny, ale też mocno otwarty. Jeśli więc ktoś liczy, że pozna zakończenia wszystkich wątków, będzie rozczarowany. Autorzy pozostawiają sobie tutaj bowiem dość szeroko otwarte „drzwi” (albo wręcz wielką bramę) do ewentualnej dalszej kontynuacji...