Bohaterowie komiksów żyją dłużej niż ich twórcy. Wielkie serie tworzone przez lata znalazły liczne grono czytelników, którzy ciągle wyglądają nowych przygód swoich ulubionych bohaterów. Lubimy seriale, bo związujemy się z różnymi postaciami i chcemy śledzić dalsze ich losy. Tak jest w świecie filmu, tak też jest w świecie komiksu. Asteriks i Obeliks tworzeni niegdyś przez Alberta Uderzo i Rene Gościnnego wciąż bronią swojej galijskiej wioski, rysowani teraz przez Didiera Conrada. Przygody Lucky Luka nie skończyły się wraz ze śmiercią Morrisa, obecnie Achde kontynuuje opowieść o losach samotnego kowboja przemierzającego Dziki Zachód. I trzeba powiedzieć, że z założenia kontynuacje te mają być możliwie wierne wobec oryginału, zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę graficzną. Pewnie dla niewprawnego oka, trudno byłoby od razu uchwycić różnicę.
Wyzwanie to kilka lat temu zostało rzucone także na naszym rodzimym rynku, kiedy to postanowiono wskrzesić dzieje Kajka i Kokosza po śmierci Janusza Christy, który powołał do życia dzielnych wojów Mirmiła. Kandydatów było kilku, ale palmę pierwszeństwa zdecydowanie przejął Sławomir Kiełbus. To świetny rysownik, karykaturzysta, który potrafi bawić swoim rysunkiem. Choć trzeba dodać, że krytycy zarzucają wspomnianemu artyście, że jego „Kajko i Kokosz” nie są rysowani bliźniaczą kreską Janusza Christy, bo rzeczywiście nie są. Kiełbus nawiązuje do artysty z Sopotu, ale styl ma własny, widać to na pierwszy rzut oka. Niemniej wydawnictwo Egmont, które rozporządza prawami autorskimi do spuścizny Christy zaakceptowało tandem Sławomir Kiełbus i Maciej Kur (scenariusz) jako oficjalnych kontynuatorów przygód mieszkańców Mirmiłowa i krain ościennych, więc piszą, więc rysują, a Piotr Bednarczyk koloruje ich plansze.
Oczywiście fani kultowej serii cieszą się z każdego nowego albumu, co nie znaczy, że przy okazji nie można wytknąć im tego i owego. A wszystko po to, by kolejne części udoskonalać. W albumie „Powrót Milusia” autorzy zdecydowali się na liczne nawiązania do dawnych przygód. Na kartach omawianego komiksu pojawia się Kaprylda i smok Miłasia z „Cudownego leku”, Dziad Borowy z „Dnia Śmiechały”, książę Wład i jego niesforny synek z „Pasowania” oraz pasterz z „Wielkiego Turnieju”. Rzeczywiście Janusz Christa stworzył bardzo bogate w postaci uniwersum, co daje duże możliwości do wymyślania różnego rodzaju kontynuacji i nawiązań, ale też trzeba uważać, by tych skojarzeń nie było za dużo, bo „worek postaci” szybko się wyczerpie.
Całościowo fabuła wydaje mi się trochę zagmatwana, chyba niepotrzebnie autorzy wprowadzają tak wiele wątków, które są tak poboczne, że nic nie wnoszą do całej opowieści (np. mściwa krowiarka, która zamiast doić swoje krowy biega za Kajkiem i Kokoszem próbując ich za każdym razem ukatrupić). Jest też trochę fabularnych niekonsekwencji. Na przykład nie wiadomo, o co właściwie chodzi Kapryldzie, niby z tęsknoty za smokiem Miłasią, szuka swojej zguby, ale z drugiej strony wyznaje, że pobyt na wyspie, na którą niegdyś była wysłana, żeby nauczyć się życia, wcale jej nie zmienił, ale wzbudził w niej niepowstrzymane pragnienie zemsty (s. 16). Więc szuka smoka czy chce się zemścić? No i na czym ta zemsta miałaby polegać? Czy naprawdę uważa, że jak oddzieli Miłasię od Milusia, to jej podopieczna do niej wróci? Nie wiem też, w jakim celu Miluś zdradza drogę do Krainy Smoków. Ma to pomóc Miłasi. Ale jak? Przecież jej tam nie ma. A jeśli się tu odnajdzie, to smoki same mogą wrócić do swojej bezpiecznej krainy. Oczywiście chodziło o to, by powstał cenny artefakt, czyli mapa, o której zdobycie będzie walczył łowca smoków. Będzie to też moment katharsis Kapryldy, która ostatecznie zniszczy mapę, pokonując żądzę zemsty we własnym sercu. Ale scena zniszczenia tej mapy jest chyba najsłabsza w całym komiksie. Trochę śmiech bierze, gdy widzimy potężnego, zaprawionego w bojach opryszka, który chwytając podpalony pergamin, nie potrafi go zgasić i utrzymać w rękach, krzycząc „Aj! Parzy!” (s. 41), tym bardziej, że jest w rękawicach i przez dobrych kilka minut biegał z płonącym hełmem na głowie. Hełm jednak go nie parzył, a kartka pergamin u tak. Naiwnym rozwiązaniem fabularnym wydaje się również natychmiastowa zmiana nastawiania do smoków gromady ludzi, którzy widząc małego smoka nagle nie potrafią wstrzymać łez wzruszenia i zachwytu nad smoczym berbeciem. To takie małe uwagi, które oczywiście nie zakrywają kunsztu graficznego Sławomira Kiełbusa i inteligentnego dowcipu Macieja Kura. Cieszymy się z kolejnego albumu i po raz kolejny doceniamy, jak niedościgłym artystą był Janusz Christa.
Autor: Piotr Kaczmarek Data: 28.11.2024