Na pewno każdy z Was zna słynny film Ridley’a Scotta „Obcy”. A może ktoś zna „Władcę marionetek” Stuarta Orme’a? Być może znajdą się i tacy, którzy kojarzą jedną z moich ulubionych serii fantasy „Animorphs” autorstwa K. A. Applegate. W każdym z tych utworów groźni, inwazyjni kosmici atakują Ziemię i przejmują władzę nad ludzkością. Podobnych dzieł jest mnóstwo.
Ale co, jeśli tym razem najeźdźcy to nie bezuczuciowe monstra, które podstępem i przemocą próbują podbić sobie nowe tereny? Co jeśli tym razem nie jesteśmy w stanie bez wahania wybrać, po której stronie stoimy?
Stephenie Meyer to autorka, której nie trzeba przedstawiać. W ciągu ostatnich lat zdobyła ogromną popularność za sprawą swojej przełomowej sagi „Zmierzch”, która stała się impulsem do masowego tworzenia podobnych historii przez inne autorki. Szkoda, że Meyer kojarzona jest przede wszystkim ze swą wampirzą serią, ponieważ to właśnie „Intruz” powinien się stać jej głównym dziełem rozpoznawczym.
„Intruz” opisuje niezbyt odległą przyszłość, jednak od pewnego czasu nic nie wygląda tak, jak dawniej. Ziemię opanowały dusze – nieduże formy życia, o nie do końca zidentyfikowanym kształcie, które nie potrafią przeżyć dłużej niż kilka minut bez swojego żywiciela. Żywicielami zostaje oczywiście gatunek ludzki. Jednak dusze nie przypominają znanych nam z innych źródeł groźnych najeźdźców z kosmosu – na Ziemię przybyły, ponieważ widząc panujące na niej zło, agresję i przemoc, postanowiły zmienić ją w lepsze miejsce. Dusze to stworzenia dobre, łagodne, pozbawione mściwości i nigdy niedoświadczające złości. Po skolonizowaniu kilku już planet, nie zdają sobie sprawy z tego, że ich nowi żywiciele mogą być niezadowoleni z istniejącego stanu rzeczy.
Ludzie jednak, a w zasadzie nieliczne ich resztki, świadomi już unoszącego się nad nimi zagrożenia, nie chcą się poddać bez walki. Samotne jednostki przemierzają swą macierzystą planetę, ukrywają w grotach, z narażeniem wolności kradną jedzenie. Jest wśród nich Melanie, która wraz z młodszym bratem Jamiem od trzech lat prowadzi niebezpieczny, koczowniczy tryb życia. W czasie jednej ze swych wędrówek poznaje Jareda, od tego momentu razem poszukują schronienia i wspólnie próbują ocalić swe życie. Nietrudno się domyślić, że w niedługim czasie para obdarzyła się silnym uczuciem wzmocnionym świadomością, iż są oni być może ostatnimi ludźmi na świecie.
Melanie nie może jednak długo cieszyć się swobodą, gdyż wkrótce zostaje schwytana, a w jej głowie zostaje umieszczona Wagabunda – dusza ciesząca się powszechnym uznaniem ze względu na ilość miejsc, w których wcześniej była – posiadała żywicieli na dziewięciu planetach. Melanie nie okazuje się potulnym żywicielem, jakiego spodziewała się Wagabunda; ponieważ została zaatakowana jako osoba świadoma zagrożenia, nie straciła możliwości swobodnego wyrażania swoich myśli i emocji. Okazuje się, że tym razem współpraca żywiciela i jego duszy nie będzie tak łatwa jak zawsze.
„Intruza” można analizować na kilku poziomach. Zacznę od najprostszego – to przejmująca i fascynująca powieść przygodowa, która prowadzi nas przez okupowany świat, pokazując wszystkie jego zawiłości, nowe mechanizmy i zasady. Utwór ten świetnie wpisuje się w popularną ostatnio konwencję antyutopii. Warto jednak zauważyć, że książka miała swoją premierę trzy lata temu; być może jest to kolejne przełomowe dzieło Meyer, które wyznaczyło takie późniejsze trendy jak chociażby „Igrzyska śmierci”, czy „Dobrani”.
Czy świat, w którym ludzie zostali pozbawieni możliwości decydowania o własnym losie jest światem idealnym? Z pozoru tak – całkowicie wyzbyto się przemocy, agresji, wojen, nienawiści, wyzysku społecznego, chorób (cudowne sposoby leczenia ran mnie osobiście oczarowały). Każdy jest równy – bez względu na to jakie jest jego powołanie, od czasu do czasu sprząta ulice, bo tak po prostu trzeba. Trudno się jednak pozbyć uczucia, że coś zostało zabrane bezpowrotnie. Co? Nasza wolność i świadomość, czyli, jak zdaje się dowodzić Meyer – istota człowieczeństwa.
Książkę można w zasadzie zaliczyć do gatunku science fiction, jednak nie jest to typowy przedstawiciel gatunku; wszystko jest tutaj wyważone, bez zbytniego wybiegania w przyszłość, bez zbytniej technicyzacji opisu. Ten rodzaj kształtowania rzeczywistości trafił wprost w mój gust.
To jednak nie wszystko. Zaszufladkowanie „Intruza” do jednego tylko gatunku, nazwanie go „ciekawą historią” byłoby dla powieści niewspółmiernie krzywdzące. Jest ona bowiem dziełem nie tylko wielowymiarowym, ale również symbolicznym.
Pojawia się podstawowe pytanie – co sprawia, że jesteśmy ludźmi? Czy nasze ciało to wszystko? Zdecydowanie nie. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na duszę? Mogłoby się wydawać, że w ogóle jej nie posiadamy, że dusza to jedynie organizm obcy wszczepiony nam przez kogoś z zewnątrz. Wydaje mi się, że podstawową wartością, która czyni nas bycia człowiekiem, to świadomość, że nim jesteśmy i możliwość docenienia tego stanu .
To także refleksja nad zagadnieniem nietolerancji. Wagabunda to typowy przykład odmieńca wśród mocnej większości. Podobały mi się kolejne etapy wchodzenia do społeczności rebeliantów; powolne okazywanie zaufania, którym ją obdarzali, zainteresowanie jej historią, wreszcie miłość, która okazała się silniejsza niż strach.
Kwestia bohaterów jest dla mnie trudna, nie lubię bowiem postaci, które są nieskazitelnie dobre i czyste, a takie są dusze, taka była Wagabunda. Jej pacyfistyczne i miłosierne zachowanie niejednokrotnie graniczyło z bezmyślnością, czy wręcz głupotą. Jednocześnie jednak polubiłam dusze jako nowy rodzaj istot, dlatego, wykluczywszy kilka naprawdę idiotycznych zachowań, nie mogłam nie darzyć Wandy (bo tak nazywana była przez Ziemian) sympatią. Odwrotnie było z Melanie. Dziewczyna ta, silna i odważna, podbiła moje serce, będąc jednak człowiekiem, automatycznie traciła w moich oczach kilka punktów.
Co do bohaterów męskich – nie mam wątpliwości. Stephenie Meyer znana jest z tworzenia czytelnikowi dylematów; przedstawia dwóch ciekawych mężczyzn i każe wybierać spośród nich jednego; zapewne taki miała plan również w przypadku „Intruza”. Dla mnie jednak wybór był oczywisty i padł na Iana; uwielbiam opiekuńczych, dobrych, kochających bohaterów. Niestety, Jared, bijąc Wagabundę w twarz, bez względu na to jakie miał powody i jakie towarzyszyły mu emocje, stracił wszelkie roszczenia do mojego szacunku.
„Intruz” to powieść niesłusznie pozostająca w cieniu innych, bardziej znanych dzieł autorki. Pełna symboliki i refleksji nad stanem naszego świata zainteresuje zarówno miłośników przygody i romansu, jak i czytelników, którzy oczekują od lektury czegoś więcej.
Autor: Zuzanna Szulist Data: 02.05.2011