Gdybym musiał zdecydować jaka jest najlepsza rekomendacja, jaką mogę wystawić książce, powiedziałbym, że są to przypadki, kiedy jednocześnie książkę czytało mi się szybko i nie chciało odłożyć na półkę, a zarazem wydzielałem ją sobie, by tej przyjemności wystarczyło jak najdłużej. Nie zdarza się to często, ale zdarza. A teraz zdarzyło się znowu podczas czytania „Candy”.
Candy wydawała się ideałem. Piękna, seksowna, o doskonałym ciele, a co najważniejsze zainteresowana nim, Joe’em, zwyczajnym, nieco nieudolnym w obliczu nadmiaru ludzi i dziewczyn nastolatkiem. Ich przypadkowe spotkanie w Londynie wydaje się urocze jak sama Candy, dopóki nie pojawia się on. Wielki, groźny, wołają na niego Iggy a każdy wie, czym się zajmuje. Nielegalne interesy, narkotyki, prostytucja… Wszystko wskazuje na to, że Candy to jedna z dziewczyn dla niego pracujących. Joe jednak nie może o niej zapomnieć. Candy jest jedynym o czym myśli, jej osoba dominuje nawet jego największą życiową pasję – muzykę. Ale miłość do tej dziewczyny to niebezpieczne uczucie, cena za chęć bycia z nią może okazać się zbyt wysoka. Jaką decyzję podejmie więc Joe, który zarazem życia bez niej nie potrafi sobie wyobrazić? I jakie będą konsekwencje jego wyborów?
Powieść „Candy” atakuje zmysły i uczucia czytelnika tak, jak jej tytułowa bohaterka atakuje Joego. Kilka pierwszych słów, kilka obrazów wdzierających się w umysł, drobny uśmiech, puszczenie oka i zauroczony czytelnik chce tylko więcej. Te uczucia, które go ogarniają, te emocje, które go wciągają… Świat, w którym żyje Candy jest brudny. To ciemny świat, jakiego nie pokazują przewodniki. Świat narkotyków, młodych dziewczyn sprzedających swoje ciało, świat przemocy, psychicznego i fizycznego uzależnienia i niebezpieczeństw. Ale w opozycji do niego staje naiwny dość Joe, dla którego Candy to cała słodycz i paradoksalnie przyczyna nie kłopotów go dotykających, a prawdziwego szczęścia. Obiekt uczuć, jakich nigdy do nikogo nie żywił.
Z tego prostego przecież tematu, pewnej już rzec by można kliszy, wyciągnął Kevin Brooks to co najlepsze – czyste emocje. Zakochanie, które udziela się czytelnikowi. Zaangażowanie, które sprawia, że chce się kibicować bohaterom i walczyć razem z nimi. Taka właśnie od pierwszych do ostatnich stron jest ta powieść. Słodko-gorzka historia, po skończeniu której czuje się tak satysfakcję, jak i niedosyt, że to już koniec. Bo chciałoby się więcej i pragnęło jeszcze. I wciąż od nowa.
Chcecie przeżyć te uczucia, sięgnijcie bez wahania. To powieść w stylu najlepszych dokonań Nicka Hornby’ego czy Matthew Quicka, świetnie, przyjemnie napisana, wciągająca, urzekająca. Po prostu znakomita. Polecam więc gorąco.
Autor: Michał Lipka Data: 29.01.2016