OPIS
Sprawa Macocha, to prawie 700 stron druku formatu B5, a do tego kilkadziesiąt stron nigdy nie publikowanych fotografii z początku XX wieku. Tekst wypełniony jest postaciami autentycznymi i nieprawdopodobnymi w swojej autentyczności. Nie uwierzycie w istnienie tych ludzi, choć informacje o nich autorka czerpała z prasy codziennej i drukowanych tam raportów policyjnych. Nie ma na platformie Netflix takich scenarzystów, którzy potrafiliby dźwignąć ten temat i oddać ten koloryt. Nazwanie książki o Macochu „panoramą epoki” to jest banał, ale w świecie komunikacyjnych wytrychów, w którym żyjemy, trudno o lepsze określenie. To jest panorama epoki, oglądanej w dodatku nie od strony wielkiej polityki, nie z okien białego dworu, którego mieszkańcy nie przeczuwają nadchodzącej katastrofy, ale z celi zakonnika i celi więziennej. To jest panorama epoki widziana zza biurka carskiego oficera śledczego, przekonanego, że ma władzę wyrokowania i sądzenia nie taką może jak Stwórca, ale na pewno mu bliską. Świat sprzed I wojny, który opisuje Agnieszka Kidzińska-Król nigdy nie był widziany wyraźniej. „Sprawa Macocha” bowiem to wielka soczewka, za pomocą której przyglądamy się postaciom niepięknym, ale skomplikowanym, wydarzeniom malowniczym, ale raczej okropnym. Motywom inspirującym, ale zbrodniczym i momentami komicznym. Jest to książka opisująca życie tak zwanych zwykłych ludzi, czyli to wszystko, co zawsze chcą osiągnąć autorzy mający nadzieję na kasowy sukces. I co nigdy nie zostaje osiągnięte, albowiem oni zabierają się do tematu nie od tego końca, co trzeba. To znaczy próbują naśladować coś, czego ani nie widzieli, ani nie słyszeli. Agnieszka Kidzińska-Król przez ładnych parę lat wsłuchiwała się i wpatrywała w epokę i w swoich bohaterów, zanim w ogóle zasiadła do pisania.