OPIS
Poznajcie Rut.
Rut wie już wszystko o prawdziwym życiu.
Niestety dorośli nadal traktują ją jak małolatę. To prawda, że kupuje ubrania na dziale dziecięcym. I śpi z pluszowym misiem. Ale dobrze wie, jak ważne jest mieć własny pokój. Taki totalnie swój. I że najgorzej jest siedzieć w samochodzie między fotelikami rodzeństwa. Wie też całkiem sporo o tym, jak to jest być jedyną Żydówką w klasie. Obchodzić Nowy Rok we wrześniu i umierać z nudów, kiedy inni jedzą wigilijną kolację. Mieć urodziny dwa razy w roku, a jesienią całe osiem dni spędzać w szałasie.
Rut marzy, żeby mieć bogatą krewną, która na pewno (w przeciwieństwie do mamy) kupiłaby jej upragnione perfumy. I o tym, żeby nie być tak nieśmiałą. Ale najbardziej pragnie wielkiej roli w szkolnym przedstawieniu. Niestety! Na pierwszym spotkaniu kółka teatralnego spada z krzesła. Będzie musiała podbić świat, grając rolę lisa!
A co na to wszystko rodzice? Jak to oni. Powiedzą, żeby się nie przejmować i że tyle naszego, co się naśmiejemy. Ale co oni tam wiedzą…
Miriam (Maria) Synger – Żydówka, Polka, patriotka, matka pięciorga dzieci, feministka, kobieta silna i wrażliwa. Córka pisarki, wnuczka pisarki i prawnuczka pisarki. Autorka bestsellerowej książki „Jestem Żydówką”, w której opowiada o żydowskich tradycjach, kulturze, zwyczajach i o codziennym życiu żydowskiej rodziny w Polsce. „Dziennik Rut” jest jej pierwszą książką dla dzieci.
FRAGMENTY KSIĄŻKI:
WTOREK, 14 WRZEŚNIA
Jutro Jom Kippur, czyli Sądny Dzień. To najważniejsze święto w żydowskim kalendarzu. Idealny czas na przepraszanie. I na przebaczanie. Świetnie się składa. Ja przeproszę mamę, że zepsułam i zgubiłam naszyjnik. A mama mi wybaczy. I wszystko będzie dobrze.
Powoli podeszłam do mamy. Wcale mi się nie spieszyło do tej dramatycznej sceny rozrywającej serce.
– Hghm – chrząknęłam cicho.
– O, hej, Rut, co tam? Chcesz trochę kaszy gryczanej? Właśnie skończyłam robić.
– Ładnie pachnie. A co to to białe? – zapytałam. Przecież przed wyznaniem win można pogawędzić o obiedzie.
– A to czosnek. Miał być jeden ząbek dla smaku. Ale się zamyśliłam i posiekałam całą główkę – powiedziała i oblizała łyżkę – Oj wej! Ale siekiera. No ładnie. Będziemy zionąć ogniem jak smok wawelski. Trudno. Jak tam, Rucisława? – zabrzmiało jak chęć nawiązania kontaktu. Czyli idealny moment, żeby powiedzieć, że jest źle.
– Wszystko dobrze – wyjąkałam. (…)
NIEDZIELA, 19 WRZEŚNIA
Po południu dumna Sara sprowadziła do ogrodu okoliczne dzieciaki sztuk pięć: Tadka i Felka, czyli braci spod numeru 22, Malinę i Miśka – rodzeństwo, które mieszka naprzeciwko nas – oraz ich kuzynkę Karolinkę. Moja siostra chciała im wszystkim pokazać naszą budowlę. Wśród naszych sąsiadów nie ma Żydów, więc zawsze przy takich okazjach pojawia się mnóstwo pytań, na które Sara poważnie i z lubością odpowiada.
– Po co to budujecie? – zapytał Tadek, najmłodszy z całej ekipy.
– Na pamiątkę tego, że nasi żydowscy przodkowie po wyjściu z Egiptu szli przez pustynię. – Sara była w swoim żywiole.
– Nie było im gorąco? – odezwał się Felek.
– No, pewnie było. Nie wiem.
– Na bank zużywali dużo kremu z filtrem. – Zdawało się, że Malina wie, o czym mówi.
– A gdzie siusiali? I gdzie robili kupę? – zatroskała się Karolinka. – Na pustyni nie ma drzew ani krzaków. To gdzie się chowali?
– Ojej, nie wiem. – Sara wyglądała na zbitą z tropu.
– Może nie robili kupy… – stwierdził Felek.
– Ale szli czterdzieści lat.
– Mój tata tyle ma – powiedział Tadek.
– Mój wujek też – pochwaliła się Malina.
– Mama mojej koleżanki skończyła trzydzieści pięć. – Karolinka wzięła się pod boki.
– A gdzie spali? – odezwał się wreszcie Misiek, który do tej pory chodził tylko dookoła tymczasowego domku.
– No właśnie w szałasach, które sami sobie budowali. I dlatego my wznosimy teraz podobne. – Sara znów mogła błyszczeć.
– A gdzie toaleta? – Nieoczekiwanie powrócił temat wypróżniania. Widać bardzo interesował Karolinkę.
– Chodzimy do domu. – Sara pokazała nasze okna.
– Możecie przychodzić do mnie, jakby co – zaproponował Felek.
– Dzięki, ale u nas też jest dobrze.
– My mamy wannę – powiedziała Malina.
– My dwie. – Tadek dumnie wypiął pierś.
– A mój wujek ma duży dom. I trzy łazienki – krzyknął Misiek.(…)
PIĄTEK, 15 PAŹDZIERNIKA
We wtorek nie udało nam się skończyć makiety, więc dzisiaj po szkole też przyszłam do domu z Ulą. Całkiem nieźle nam szło. Miałyśmy już domki z pudełek po zapałkach, dróżki z malutkich kamyczków i strumyk ze starego worka foliowego. Brakowało tylko kilku drzew. Obklejałyśmy patyczki do lodów brązową plasteliną. Właśnie zabierałyśmy się do doczepiania zielonego mchu, gdy zaczęły się wycieczki. Benek po piłkę, bo zostawił ją u mnie. Sara po różową kredkę, bo jej się zgubiła. Tamara, żeby popatrzeć przez okno, bo u mnie jest najlepszy widok. Jonasz, bo zgubił majtki i postanowił je znaleźć właśnie u mnie. Mój brat! Wszedł do mojego pokoju po swoje majtki! Kiedy u mnie była koleżanka! Ten chłopak nie wie, co to przyzwoitość. No słowo daję, co za obciach. Dobrze, że się nie zaczął przy nas przebierać. O dziwo, majtki znalazł. Przez fantazję Benka nasze rzeczy migrują. Mój brat wbiega, zabiera coś, co akurat wpadło mu w oko, idzie dalej i porzuca rzecz w zupełnie przypadkowym miejscu. I tak w kółko. Ciekawe, gdzie jest mój top, który zniknął – zapewne za jego sprawą – kilka dni temu.
Potem weszła Sara, żeby oddać różową kredkę. Za nią Benek, żeby popatrzeć, jak Sara tę kredkę oddaje. Tamara również pojawiła się po raz kolejny, żeby zapytać, czy nie mam jej bidonu. Na koniec weszła mama, bo zbierała puste kubki, i ojczymek z informacją, że jutro będzie padać, a on z przyjemnością odwiezie mnie do szkoły. Wszyscy wchodzili jak do siebie. Bez pukania, bez pytania, bez cienia skrępowania. Kiedy Ula wyszła, zrobiłam rodzinie awanturę.
– Chcę mieć drzwi! Słowo daję! Najwyższy czas! – Chciało mi się płakać.