OPIS
Drugi album zespołu z Edynburga, który lubuje się w wielkich brzmieniach i podniosłych, hymnowych melodiach, a który po ubiegłorocznym debiucie płytą `Until The Earth Begins To Part` uznany został za cenny nabytek firmy 4AD. Po bardzo efektownym i spontanicznym debiucie w 2009 roku, Broken Records postawili na większą dyscyplinę i repertuarową spójność. `Let Me Come Home` - nic nie tracąc z rozmachu aranżacyjnego poprzedniej płyty i iście teatralnego dramatyzmu utworów - raczej zawęża paletę stylistyczną utworów, co zresztą wychodzi albumowi na zdrowie. Także w sposób o wiele ciekawszy, bo bardziej zniuansowany, kolorystyka utworów jest wzbogacana brzmieniami skrzypiec, wiolonczeli, mandoliny czy fortepianu. Broken Records nie udają, że odkrywają jakieś całkiem nowe, niezbadane rubieże rocka, ani też nie starają się wyważać dawno już otwartych drzwi. Za to z naturalną lekkością i nieprzeciętnym wyczuciem stylistycznym poruszają się po terytorium wytyczonym przez tak znakomitych i ogromnie lubianych wykonawców, jak Waterboys z okresu `big music`, Jeff Buckley, U2 z czasów `The Joshua Tree` (vide utwór `Home`), Arcade Fire czy Beirut. Skojarzenia te potęguje dodatkowo głos Jamie`go Sutherlanda, który natychmiast przywołuje na myśl zwłaszcza Mike`a Scotta (Waterboys) i Zacha Condona (Beirut). Jak wcześniej, zespół czerpie również wiele z celtyckiej muzyki folkowej, ale - co jest pewną nowością - bardzo ciekawie adaptuje coś z poetyki utworów Joy Division (podkład w `A Leaving Song`) czy nawiązuje do shoegazingowej ściany gitarowych dźwięków (`You Know You`re Not Dead`). Mało jest płyt na rynku, których słucha się od początku do końca z taką przyjemnością, jak `Let Me Come Home`. (Sonic)