Wielbiciele „historii alternatywnych” jako jednego z gatunków literackich, w ostatnich latach są dosyć mocno rozpieszczani przez autorów. Każdy w pokaźnym stosie najprzeróżniejszych pozycji, powinien znaleźć coś dla siebie, co wprawi go w dobry czytelniczy nastrój. Jednym z tytułów, który ma duży potencjał „rozrywkowy”, jest powieść „1632” ukazująca „nową” wersję nowożytnej Europy.
Akcja książki przenosi czytelnika w malownicze tereny Wirginii Zachodniej, dokładniej rzecz ujmując do małego miasteczka Grantville. Spora część lokalnej społeczności (w tym prawie całe Amerykańskie Stowarzyszenie Górników), bawiło się na ślubie siostry Mike'a Stearnsa, kiedy nastąpiło dziwne, przerażająca i tajemnicze wydarzenie atmosferyczne Oślepiające światło zalało okoliczne tereny i zniknęło, równie szybko jak się pojawiło. Goście weselni zaniepokojeni tą „anomalią” postanawiają sprawdzić, co tak naprawdę się stało. Początkowo wszystko wydaje się „normalne”, szybko jednak słowo to traci na znaczeniu, szczególnie kiedy „rekonesans” natrafia na bandę dziwnie ubranych mężczyzn napastujących kobietę po wcześniejszym przybiciu jej męża do drzwi chaty. Okazuje się, że w wyniku tajemniczego wydarzenia (nazwanego później „Ognistym Kręgiem”), miasto wraz z mieszkańcami przeniosło się w czasie do roku 1632 na tereny Niemiec, które w tym okresie podobnie zmagały się z falą krwawych konfliktów zbrojnych (wojna trzydziestoletnia).
Podróż w czasie plus Amerykanie. Brzmi to dosyć prostolinijnie i nie ma co ukrywać, że właśnie tak jest. Każdy przeciętny miłośnik szeroko pojętej popkultury, który przeczytał kilka książek/ zobaczył kilka filmów, wie czego można się po tytule spodziewać. Wrzucenie mieszkańców Wirginii Zachodniej w realia niezbyt gościnnego i bezpiecznego Świętego Cesarstwa Rzymskiego w momencie trwającej wielkiej militarnej rywalizacji katolików i protestantów, mogło skończyć się tylko w jeden sposób. Amerykanie jak na prawdziwych orędowników „demokracji i pokoju” przystało, szybko przeszli do szerzenia „reform” za pomocą broni palnej, koni mechanicznych i elektryczności.
Powieść pomimo całego swojego pomysłu i solidnej ilości stron, zdecydowanie do grona wybitnej i ambitnej literatury zaliczyć nie można. Nie oznacza to jednak, że tytułu należy momentalnie skreślać z listy potencjalnych lektur. Książka w swoich podstawowych złożeniach miała zapewniać odbiorcy prostą, acz intensywną rozrywkę i pod tymi względami sprawdza się doskonale. Oczywiście, jeśli tylko odbiorca przymknie oko na pewne mniejsze lub większe niedopowiedzenia i absurdy fabularne, których troszkę tutaj występuje.
Na sam początek wątek „przeniesienia w czasie”. Jeśli liczy ktoś na jakieś naukowe wyjaśnienia i mocno rozbudowane aspekty tego zdążenia, to będzie bardzo mocno zawiedziony. Tutaj po prostu błysło, trzasło, wszystkich oślepiło, przeniosło w czasie i już! Kwestie naukowe są tutaj kompletnie zbędne, zresztą mam wrażenie, że autor sam nie miał zbyt wielkiego pomysłu jak ten wątek rozwinąć, więc go szybko porzucił. Kolejna sprawa to bohaterowie, którzy bardzo szybko zaakceptowali nową sytuację, w której się znaleźli i z wielkim zapałem przystąpili do tworzenia swojego nowego miejsca do życia. Rozumiem, że książka o charakterze „rozrywkowym” nie może sobie pozwolić na nadmiar głębszej (dla niektórych nudnej) treści, jednak co bardziej wymagający czytelnicy na pewno zwrócą na ten element uwagę. Problem ten dotyczy nie tylko mieszkańców samego miasteczka Grantville, ale również siedemnastowiecznych Niemców, którzy z wielką radością zaczęli się asymilować z nowymi sąsiadami.
Trzecia dosyć istotna kwestia, która może wywołać u miłośników dawnych dziejów, stan przedzawałowy to „historyczna” otoczka książki. Autor co prawda stara się w wielu kwestiach trzymać „prawdy”, jednak trzeba być gotowym również na pewne absurdy, masę propagandy, gloryfikowania „wspaniałych” Amerykanów, czy zwykłej wybujałej wyobraźni twórcy. Ktoś nieobeznany z danym okresem historycznym, będzie miał tutaj trudność z wyłowieniem fikcji literackiej (po części kilka kwestii zostaje wyjaśnionych w posłowiu). O ile pewne nadinterpretacje faktów da się bez większego problemu przeboleć, kilka z nich jest nawet na swój sposób ciekawe lub zabawne, to już nadmiar kryptoreklamy wspaniałości mieszkańców USA dla niektórych odbiorców będzie trudny do przełknięcia. Dzielni potomkowie Wuja Sama (nazywani tutaj „białą biedotą”), to cudownie ludzie, od których promienienie miłość, wspaniałomyślność i wielka sprawiedliwość. Kto inny w „mrocznych czasach” byłby gotowy ratować zarówno Żydów, jak i biednych Niemieckich chłopów, przed krwiożerczymi wojskami państw katolickich, które nie robiły nic innego jak tylko paliły, gwałciły i mordowały niewinnych.
Pomimo wymienionych wad, trzeba być sprawiedliwym i przyznać, że książka ma w sobie jednak to „coś”, co sprawia, że kolejne strony pochłania się z przyjemnością, a czas poświęcony na lekturę nie można nazwać zmarnowanym. Zdecydowanie jej wielce pozytywnym aspektem jest właśnie jej „rozrywkowy” „proamerykański” charakter. Tytuł jest jak typowy współczesny filmowy amerykański blockbuster – człowiek wie, że nie będzie to nic ambitnego, a często nawet głupkowatego, ale i tak z wielką przyjemnością ogląda i wychodzi z kina zadowolony. Tu jest identycznie: fabuła jest bardzo prosta w swoich założeniach (głównie plusy to prosty, ale wciągający styl literacki, sporo dobrego humoru i masa dynamicznej treści), chwilami absurd goni absurd, jednak i tak po przeczytaniu ostatniego zdania w książce, na twarzy pojawia się uśmiech zadowolenia.
Powieść „1632” to dzieło w wielu kwestiach niedorzeczne i momentami głupkowate, jednak sprawiające sporo frajdy. Tytuł na pewno powinien zainteresować miłośników prostych, dynamicznych książek z otoczką „historyczną”, którzy oczekują od lektury tylko chwili relaksu i rozrywki.
Autor: PopKulturowy Kociołek Data: 19.06.2020