Niewątpliwie najlepsza z tej serii książka dla dzieci, wzruszająca i bawiąca :) ZwierzoChłopiec to kolejna powieść Davida Baddiela, skierowana do młodszych czytelników.
Jak już zdążyłam wywnioskować, wszystkie powieści z tej serii kręcą się wokół uczniów Szkoły Pod Lasem, ale za każdym razem ktoś inny jest głównym bohaterem.
Wydawnictwo Lemoniada postawiło na spójną szatę graficzną serii i za to wielkie brawa. W dodatku wykonanie jest piękne, a kolory przyciągają uwagę. Niestety złote literki na okładce wciąż łatwo się rysują i to jedyny minus okładki.
Wewnątrz znajdziemy świetne ilustracje. Zrobione „z jajem” na wesoło, bezbłędnie wplecione w tekst.
Dobór zwierzaków występujących w powieści jest bardzo ciekawy. Pełna humoru fabuła przyciąga jak magnes, kolejne rozdziały kuszą słodką, dziecięcą tajemnicą i nawet ja, choć zdecydowanie już dziesięciolatką od dawna nie jestem, dałam się porwać momentalnie. Śledzenie losów Malcolma sprawiło mi ogromnie dużo frajdy i czytałam z przyjemnością, choć mam kilka „ale”.
Rozumiem, że to nie jest powieść dokumentalna. Naprawdę. Ale skoro informacje dotyczące kotów czy psów są zgodne z realnym światem to uważam, że należy zachować konsekwencję. A tu czytam, że żółwie karmione są sałatą, która nie jest dla nich dobrą dietą, że mają pomarszczone pyszczki, gdy tymczasem one mają pomarszczoną skórę na szyjach, bo pyszczki są tworzywem bardziej porównywalnym do naszych paznokci. I gdy czytam o tempie przemieszczania się tych zwierząt w odniesieniu do różnych sytuacji, gdzie raz te żółwie ledwo się ruszają (w sumie cud, że w ogóle), innym razem zostają w tyle za koniem zaledwie o pół kilometra, to coś mi się tu nie zgadza. Ostatnie, co do gadów: te zwierzęta nie przeżuwają. One gryzą i połykają, bo najzwyczajniej w świecie nie mają zębów 😉
Nie podobała mi się scena z małpami i tu chyba autora trochę za bardzo poniosła wyobraźnia. Niestety scena jest niesmaczna i powieść spokojnie mogłaby się bez niej obejść.
Przypisy. Choć utrzymane przeważnie w wesołym tonie, to jednak uważam ich ilość (62 sztuki!) za lekką przesadę. Niby miały mnie rozśmieszyć, ale to udało się zaledwie kilku z nich. Najczęściej odnosiłam wrażenie, jakby autor przeczytał swoją powieść drugi raz i dodał coś, bo zapomniał o tym wcześniej. Część z nich uznałam za zupełnie niepotrzebną i raczej wybijającą z rytmu. W dodatku przeczytanie niektórych zajmowało więcej czasu, niż gdyby zostały zgrabnie wplecione w tekst (co nawet sam autor raz zauważył). Podejrzewam, że dzieciom te przypisy się spodobają. Ale mi raczej przeszkadzały.
Mimo wszystko uważam ją za (jak na razie) najlepszą ze wszystkich autorstwa Davida Baddiela, które czytałam w tym roku. I choć znalazłam w niej kilka mankamentów powodujących moją irytację, to jednak nie mogłam się od niej oderwać. Porwana wyobraźnią autora i wiedziona ciekawością, co będzie dalej.
A dlaczego uważam ją za najlepszą? Wzruszyła mnie do łez. Przeczuwałam, jak to się zakończy, a jednak autor nadał ostatnim scenom taki klimat i taką moc, że dobrały się do mojej wrażliwości z premedytacją. Tego się nie spodziewałam!
Przymykając oko na kilka nieścisłości, na drobne obrzydliwości czy wkurzającą ilość przypisów dolnych, patrząc na powieść pod kątem świetnej zabawy, rewelacyjnej przygody i niesamowitego dziecięcego klimatu: zdecydowanie polecam! Każdej grupie wiekowej 😀
Autor: Śnieżynka (www.piorkonabiurko.pl) Data: 13.12.2017