OPIS
Zacząłem pracować nad tą książką chyba z dziesięć lat temu. Lecieliśmy Lufthansą do Nowego Jorku, w iluminatorze zobaczyłem stadko przelatujących ludzi, jak na obrazie Chagalla: jakąś całującą się parę, staruszka z kozą na postronku, dwie baby rozplotkowane, dzieciaki kopiące szmaciankę. Nie zwrócili na nas uwagi. Przyszło mi wtedy do głowy, że też bym sobie polatał. Później, na Manhattanie, pokazałem żonie budynek przy Sto Trzynastej Ulicy, w którym mieszkałem, prowadząc seminarium na Uniwersytecie Columbia ćwierć wieku temu. Przyszło mi do głowy, by zapukać do swoich drzwi – kto tam teraz mieszka?
Zapukałem. Otworzył mi… ja tamten, z roku 1972. Tak zaczęła się powieść, konfrontacyjna, baśniowo-realistyczna i pełna magii, jak u Chagalla. Dałem się ponieść fantazjom, grzebałem w przeszłości, opowiadałem nie kończącą się miłość i wpisywałem zdarzenia z teraźniejszości. Rzucałem. Wracałem. Wraz ze swoim młodszym antysobowtórem lewitowałem w czasoprzestrzeni. Nazwałem go Ptasidziób.
Nigdy nie czytałem podobnej książki. Wątpiłem czy ją skończę. Ale udało się w końcu. Zabić Ptasidzioba jest w drukarni, ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa SIEDMIORÓG. A ja już przeżywam spotkanie z Wami. Aprobata czy potępienie? Maszynopis powieści przeczytało paru moich przyjaciół: tak sprzecznych opinii nie uzyskała dotychczas żadna z moich książek, a wydałem ich sporo. Żadna też nie była tak osobista, może z wyjątkiem Grubego.