OPIS
O książce: Pierwszy polski przekład utworu Lewisa Carrolla ukazał się w roku 1910, czterdzieści pięć lat po wydaniu angielskiego oryginału – przez następnych sto lat pokusie przełożenia Alicji na język polski ośmiu tłumaczy, w tym tak wybitni jak Antoni Marianowicz, Maciej Słomczyński i Robert Stiller. A wszystko to dlatego, że jest to książka niezwykła: zabawnie poważna, filozoficzna jak poezja, absurdalnie logiczna, czułostkowa i kpiarska, prosta i wieloznaczna, pisana z myślą o dzieciach, lecz fascynująca i dla dorosłych. Obie części przygód Alicji można (i trzeba) czytać wielokrotnie! Oto pojawia się nowe jej tłumaczenie, odkrywające kolejne sekrety tekstu, który nigdy, do końca, odczytać się nie pozwoli. Świat stworzony przez Lewisa Carrolla, fotografika i pisarza, pastora i matematyka, wiktoriańskiego konserwatysty o duszy wiecznego dziecka pozostanie na zawsze rebusem, zagadką, tajemnicą… Fragment książki: – Ciekawiejsze, coraz ciekawiejsze! – zawołała Alicja (była tak zaskoczona, że na chwilę zapomniała o za¬sadach gramatyki). – Jestem naprawdę składana jak największy teleskop świata! Żegnajcie buciki! – (bo kiedy popatrzyła w dół na swoje stopy, znajdowały się one tak daleko, że niemal zupełnie straciła je z oczu). – Och, mo¬je biedne małe nóżki… Zastanawiam się, kto teraz będzie wkładał na was buciki i skarpetki, moje kochane? Bo ja na pewno już nie dam sobie z tym rady! Będę za daleko, żeby zawracać sobie wami głowę; musicie radzić sobie same. – „Powinnam być jednak dla nich milsza – pomyślała Alicja – bo jeszcze nie pójdą tam, dokąd będę chciała! Wiem, co zrobię: co roku na Boże Narodzenie podaruję im nowe buty”. I od razu zaczęła układać sobie w głowie cały plan: „Będę musia¬ła nadać je przez posłańca – myślała sobie. – To musi być szalenie zabawne: wysyłać paczkę z prezentem dla własnej stopy. A jak dzi¬wacznie będzie wyglądał adres: Sz. Pani Prawa stopa Alicji Dywanik Przy kracie kominka (Z serdecznymi pozdrowieniami od Alicji). Oj, ale też bzdury plotę!”. Chwilę później uderzyła głową o sufit przedpokoju – nic dziwnego, miała już prawie dziewięć stóp wzrostu – i nie namyślając się wiele, chwyciła złoty kluczyk i pobiegła do drzwi prowadzących do ogrodu. Biedna Alicja! Teraz jedyne, co mogła zrobić, to położyć się na podłodze na boku i patrzeć na ogród jednym okiem, bo wejście do środka było zupełnie niemożliwe: usiadła więc i znów się rozpłakała. – Powinnaś się wstydzić – powiedziała Alicja – taka duża dziewczynka jak ty – (była to naprawdę słuszna uwaga) – nie po¬winna tyle płakać! Powtarzam ci: w tej chwili proszę przestać pła¬kać! – Ale nie przestawała: płakała i płakała, roniąc ogromne stru¬mienie łez, które spływały i spływały w dół, aż w końcu otoczyło ją łzawe jeziorko, głębokie na cztery cale i zajmujące niemal połowę przedpokoju. Po pewnej chwili Alicja usłyszała gdzieś w oddali tupot czy¬ichś kroków, więc w pośpiechu wytarła łzy, żeby zobaczyć, kto nad¬chodzi. Oto wracał Biały Królik, przepięknie wystrojony, trzyma¬jąc w jednej łapce parę białych, mięciutkich skórzanych rękawiczek, a w drugiej duży wachlarz. Przebierał nogami w wielkim pośpiechu, mrucząc po drodze sam do siebie: – Och! Księżna, Księżna! Och! Jak strasznie będzie się gniewać, jeśli każę jej na siebie czekać! Alicję ogarnęła taka desperacja, że gotowa była zwrócić się o pomoc do każdego; kiedy zatem Królik znalazł się w pobliżu, odezwała się nieśmiało cichutkim głosikiem: – Najmocniej pana przepraszam, czy… Królik aż podskoczył z przerażenia, wypuścił z łapek białe rękawiczki i wachlarz, a potem przepadł w ciemnościach, uciekając, ile sił w nogach. Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki ze skórki i – ponieważ w przedpokoju było bardzo gorąco – zaczęła się wachlować, prowa¬dząc przy tym rozmowę z samą sobą: – No tak, tak! Jak dziwaczne zdarzenia mnie dziś spotykają! A wczoraj wszystko było jak zawsze. Ciekawe, czy to może ja zmie¬niłam się przez noc? Zastanówmy się: czy kiedy wstałam rano, by¬łam