OPIS
Każda książka Tkaczyszyna-Dyckiego sugeruje istnienie większej całości, z której pochodzą cząstkowe obrazy, strzępy narracji, wybrakowane fragmenty i ich dalsze ciągi. Powracające frazy i wędrujące motywy są dlatego tak intrygujące, że pourywane, zdezelowane, przycięte – to ich skrupulatnemu skalkulowaniu podporządkowujemy nasze czytanie.
Anna Kałuża
Niezależnie od której strony wejdziemy w tę poezję – od początku, od pierwszego zbioru wierszy zwiastuje ona wszystko, o czym będzie mówić. Kolejne książki Dyckiego są spełnianiem i jednoczesnym uświadamianiem czytelnikowi zapowiedzi (może obietnicy?), która tkwiła w nich od zawsze. Dobrze widać to również w nowym (niechronologicznie przecież ułożonym) wyborze 111 utworów.
Paweł Kaczmarski
W Dyckim jest więcej niż to, co się narzuca, ale wydawało mi się, że na swój własny użytek udało mi się już wcześniej Dyckiego jakoś rozgryźć. Jeśli nie mam się powtarzać, to tym, co pozostało po pierwszej, drugiej lekturze tego tomu, było niegasnące uczucie, że obcuję z kapitalną polszczyzną. Wydaje się, że to przychodzi z lekkością, ale jest to lekkość wystudiowana. Wystudiowana rozpiętość i rozłożystość języka. A zarazem nie jest to polszczyzna tylko i wyłącznie erudyty, ale taka, która chce zabrzmieć autentycznie.
Krzysztof Hoffmann