OPIS
UWAGA: Książka posiada cztery wersje okładki!
Janusz Palikot – filozof, biznesmen, mecenas kultury czy błazen, socjotechnik, pop-polityk wymachujący przed kamerami wibratorem i pistoletem? W swojej najnowszej książce poseł Platformy Obywatelskiej ściera ze sobą te dwa oblicza w przewrotnej rozmowie z samym sobą. Zadaje sobie wszystkie niewygodne pytania i odpowiada na nie ze szczerością, która – jak zawsze – przysporzy mu jednocześnie nowych zwolenników i zajadłych przeciwników. Książkę uzupełniają kartki z bloga Janusza Palikota Poletko Pana P., komentujące najważniejsze wydarzenia na polskiej scenie politycznej.
CHCĘ PARADOKSU. Jestem niewolnikiem paradoksu. Zgodą na śmierć wydaje mi się trwanie tylko w tym, co dane. Więc szukam, dążę i odnajduję wszystko to, co wystawia na próbę, krzyżuje drogi i odbiega od utartego zwyczaju. Chcę tego – i jednocześnie zupełnie nie rozumiem mojej pewności. Dlaczego jestem głęboko przekonany, że tak właśnie trzeba? Iść ze świńskim ryjem, machać ludziom wibratorem przed oczami, przebierać się za klauna, zakładać maski, doklejać sobie gębę antypisowskiej obsesji?!
Próbuję zrozumieć własne uwikłanie, a jeszcze lepiej: wszelkie uwikłania mojego czasu, mojej epoki. Próbuję – spróbuję! zaryzykuję! – znaleźć w słowach definicję polityki mojej epoki, mojej polityki! I chcę dokonać tej autodefinicji w dialogu, W ENERGII ROZMOWY, w krzyku, w scenach wojny. Z tyloma ludźmi się spieram, z tyloma walczę – a nigdy dotąd nie zadarłem z Januszem Palikotem. Nigdy z sobą!
Czy to w ogóle możliwe? Wydaje się mi (nam), że mam (mamy) zdolność do samoobserwacji, a to najczęściej tylko klucze z różnego „się myśli”; każdego dnia inny klucz, na każdą okazję inna obserwacja. Nieuchwytne dla nas, ukryte w samoobrazie myślenia automatyzmy, zza których tylko z rzadka i z wielkim trudem dociera jakieś prawdziwe „ja”!
Gadam do siebie. Toczę takie rozmowy wielokrotnie. Znasz to? Rozmawiasz z sobą? Dopytujesz czasem: O co ci, człowieku, chodzi? W co ty grasz, chłopie?
Zdarzyło ci się?
* * *
Pop-polityka to książka o czterech twarzach. Cztery okładki wymierzone w pysk polskiej polityce i polskiej rzeczywistości.
Pierwsza twarz – okładka pop-art. To wyzwanie rzucone polskiej powierzchowności, łatwo przyjętemu konsumpcjonizmowi i wtórności. Trywialnemu naśladownictwu i duchowej płaskości. A jednocześnie – pochwała ducha modernizacji i chęci wyrwania się z objęć Wschodu! Z syfu na ulicach i brudu na podwórkach, krzywych chodników i dziurawych ulic.
Druga twarz – okładka wibrator. Przeciw kabotyństwu, ksenofobii, polskiej madame Kowalska, a także nietolerancji wobec innych i przemocy wobec kobiet. Przeciw Radiu Maryja i męskim szowinistom. Za polskim wariactwem, podbijaniem świata, odwagą, podróżami i przedsiębiorczością.
Trzecia twarz – okładka komiks. Przeciwko partyjniactwu, biurokracji, idiotyzmowi przepisów i absurdalności życia zbiorowego – przeciwko matrixowi. Za zdolnością do nieprzejmowania się ideologią.
Czwarta twarz – okładka samolot. Wyłącznie za – polskim poczuciem humoru! Tą genialną mieszaniną absurdu, nihilizmu i groteski.
* * *
Coś tak prostego jak ŚWIŃSKI RYJ! Ileż w nim szlachetnej skromności i chęci bycia tylko sobą, niczym więcej. Jakże to prawdziwe w porównaniu z takimi zdaniami: „rozmawiać szczerze ze sobą”, „dbać o najwyższe wartości” albo „rozlewał się błękit naszych wspomnień”. A tu: świński ryj! Najprostszy, najmniej pretensjonalny kompan do rozmowy! Szukam więc uporczywie pomocy, czegoś, co nie służy tylko do samo-się-upijania, do przyglądania się sobie, ale co ma wewnętrzną twardość.
Jednym słowem: usiadłem i zacząłem szukać rzeczywistości.
Może powinienem rozmawiać z dyktafonem? Tak? Nie. Zbytnio jest dla mnie zimny, martwy i cichy. Nie zareaguje krzykiem. Z dziennikarzem? Też nie: powierzchowny, będzie chciał zaistnieć za wszelką cenę. Z zagranicznym dziennikarzem? Nie zrozumie niuansów. Z ghostwriterem? Wynajmę! Też nie. Za pieniądze zgodzi się z wszystkim, co mu powiem.
Chcę, żeby to nie była tylko samoredakcja, samo-się-definiowanie, formatowanie siebie w ramach wewnętrznego dialogu. Forma metarefleksji. Chciałbym w tej rozmowie wyciągać się rzeczywistymi, a nie własnymi rękami, tworzyć – nie tylko siebie, ale i coś, co naprawdę jest w świecie. Wiem, że muszę tu unikać nadmiernej niepowagi i gołosłownej powagi, i że powinienem mnożyć paradoksy, zagadki. Ponieważ przyklejono mi gębę błazna, muszę z niej wycisnąć trochę krwi. Tworzę więc, określam, dookreślam. I mam poczucie, że śmiesznie tkwię w miejscu! DUPA, DUPA, DUPA. Pururawa, Urwasi, Dżananda, Pradżapati! SPOGLĄDAM W INNYM KIERUNKU, PONIEWAŻ WSZYSTKO, CO MNIE DOTYCZY, ZDAJE SIĘ ZAGMATWANE.