Nazywam się Arawn. Jestem panem na spalonej ziemi. Królem ciemności i władcą zmarłych. Lu-dzie się mnie boją. Nie znam litości. Gardzę słabością. Jestem bogiem gniewu. Bogiem zemsty. Ale nie zawsze tak było. Posłuchajcie mojej historii.
Wydawało mi się, że znam swojego wroga. Myślałem, że żyje on daleko ode mnie, w krainie Ery-nu... Myliłem się. Wróg cały czas był blisko. Tuż obok mojego serca. Miałem go
za sprzymierzeńca, przyjaciela, towarzysza. Wsłuchiwałem się w jego słowa. Kocioł Krwi... Tym-czasem on mnie wykorzystał, tak samo jak wykorzystywał innych: aby zrealizować swój demo-niczny plan...
Fabuła pierwszego zbiorczego tomu serii była widowiskowa i dość mocno angażująca. Mroczny, brutalny świat przesycony krwią, magią, sexem i wszechobecną przemocą, w którym mogą sobie poradzić jedynie twardzi bohaterowie, miał w sobie to coś, co sprawiało, że od lektury nie można było się oderwać. Nie była to jednak porcja nadmiernej innowacyjności. Nie ma co ukrywać, że komiks był i jest dawką bardzo klasycznej Howardowskiej fantastyki. Autorowi wcale to jednak nie przeszkadzało, aby ze sprawdzonych elementów wycisnąć wszystko, co tylko się da, aby zachwycić czytelnika.
Jak więc na tym tle wypada treść, którą można znaleźć pod twardą oprawą drugiego zbiorczego tomu? Bardzo dobrze! Ronan Le Breton cały czas trzyma się tradycyjnych źródeł heroic fantasy, ciekawie i przemyślanie wplata do tego wspomniane wątki mitologii Wysp Brytyjskich (dość swobodne odniesienia) i całość doprawia wyrazistymi postaciami. Scenariusz jest co prawda dość liniowy, ale to już malutka przywara większości dzieł z tego segmentu popkultury. Historia jest progresywna i w miarę pochłaniania kolejnych stron atakuje czytelnika coraz to większą dawką bezpardonowej brutalnej widowiskowości. Młodszy czytelnik, odbiorca o słabszych nerwach i ktoś alergicznie reagujący na nadmierne eksponowania cielesnych walorów powinien trzymać się od tego tytułu z daleka.
Kolejny również raz dużym plusem dzieła są pojawiające się tutaj postacie. Co prawda są one dość stereotypowe dla gatunku (umięśnieni mężczyźni, piękne i gorące niewiasty o obfitych walorach – albo odwrotnie) świetnie jednak dopasowują się do swoich ról i dzięki temu stają się nieoderwalną częścią scenariusza.
Nie wszystko jest tutaj oczywiście perfekcyjnie idealne i zawsze musi pojawiać się jakieś drobne “ale”. Na przykład w niektórych scenach nadmiar widowiskowej akcji prowadzi moim zdaniem do zbyt dużego chaosu, który wymaga chwili czasu, aby go odpowiednio ogarnąć. Można byłoby również zrezygnować tutaj z kilku (uściślając dwóch) zbędnych zwrotów akcji, które niespecjalnie wiele wnoszą do samej historii i są moim zdaniem trochę zbyt przekombinowane.