Czy to ptak? Czy to samolot? Nie, to słaby komiks! Fanką starych komiksów nie jestem. Męczą mnie w nich za długie dialogi i przydługie opisy narratorów. Także rysunki w obecnych czasach nie wprowadzają w zachwyt. Mojego zdania o starych komiksach nie zmienił też „Falcon”, o którym dzisiaj mowa.
W liczącym 176 stron albumie poznajemy między innymi debiut bohatera w uniwersum Marvela. I to nie byle jaki debiut, bo liczący aż 3 zeszyty. Pomijając już typowe dla komiksów z lat sześćdziesiątych minusy (czyli wspomniane przedtem dialogi, opisy i rysunki) dostajemy nie najgorszą historię. Dowiadujemy się w niej, jak Sam Wilson przywdział strój Falcona, jaka w tym rola przypadła Kapitanowi Ameryce i co z tym wszystkim ma związek Red Scrull i kosmiczna kostka. Muszę Wam przyznać, że nawet zaciekawiła mnie ta historia. Myślę jednak, że byłoby inaczej, gdyby nie to, że pojawiają się w niej znane i lubiane przeze mnie postacie. Komiks intrygowałby mnie też o wiele mniej, gdyby nie ciekawy zabieg z postaciami Kapitana i Scrulla.
Za to o wiele gorzej wyszła główna historia, która lekko mówiąc mnie nie zaciekawiła. Wyszła strasznie... nijako. Ba, była na tyle nijaka, że po tygodniu już za dobrze jej nie pamiętałam. Co było w tym komiksie takie nijakie? Przede wszystkim rysunki. Typowe dla tamtych czasów, nic wyróżniającego się. Tak samo typowe były kolory. Chociaż może nie aż tak typowe, bo nawet mi się podobała kolorystyka stron. Ale jak wspomniałam, nie było to nic, co sprawiałoby w zachwyt.
Kolejna nijaka rzecz? Postacie. Żadna, kompletnie żadna nie miała głębi. No chyba że głębią nazywacie posiadanie stereotypowych cech. Bo dostajemy obrońce uciśnionych Falcona, kilku złych gości, którzy są źli, bo tak i oczywiście policjanta z krwi i kości. I pojawia się jeszcze ni gruszki, ni z pietruszki Electro, który jest przeciwnikiem Falcona. Dlaczego? Bo może.
Nijakie są też problemy przedstawione w komiksie. Dostajemy Harlem z lat siedemdziesiątych, więc liczyłam pokazanie trudności, które spotykały jego mieszkańców. I dostałam, ale były tak spłycone, że wolałabym żeby ich nie było.
Za to nie nijaka, a po prostu zła była fabuła. Zabierając się za komiks Marvela jestem przygotowana na kilka kuriozalnych zwrotów akcji, ale te w tym komiksie przerosły wszelkie moje oczekiwania. Najlepszym przykładem, który po latach wciąż siedzi mi w głowie jest Electro, flagowy przeciwnik Spider-Mana, który pojawia się znikąd i zostaje zagorzałym wrogiem Falcona. Co jak co, ale to dla mnie było za dużo.
Czy polecam? Mimo całkiem dobrego początku nie mogę Wam go polecić. I to nie tylko dlatego, że to komiks ze starych czasów, ale też dlatego, że nawet nie patrząc na to jest zwyczajnie słaby.
Autor: arcytwory Data: 06.08.2019