Przyznać się, kto nie lubi Wolverine'a?
W tym komiksie z serii „Superbohaterowie Marvela” prezentowana jest właśnie sylwetka jednej z najbardziej tajemniczych postaci uniwersum. Sam album nie jest długi, bo składa się z 5 zeszytów. Ale co się w nich dzieje!
W pierwszym z zeszytów dostajemy debiut Rosomaka, który dział się na łamach „The Incredible Hulk”. Osobny plus należy się wydawcy za to, że ten debiut zamieścił. Ale podobnie jak w „Inhumans”, pierwszy występ nie przekonał mnie do siebie. Po prostu nie przepadam za starymi komiksami (chyba, ze to „X-Men” Claremonta, ale to wyjątek). Według mnie bohaterowie mają tam za długie i głupkowate kwestie, które nic nie wnoszą do fabuły. I przez które cierpi tempo akcji. Tak samo za dużo jest przydługich kwestii narratora, bez których komiks też by sobie świetnie poradził. W tym komiksie szczególnie mnie irytowały. To chyba przez nazywanie Hulka „zielonym behemotem”! Dobra, ponarzekałam sobie na dialogi, a jak radzi sobie reszta fabuły? Bez wzlotów, ale też bez upadków. Akcja komiksu kręci się wokół bitki między Hulkiem, Wolverinem i Wendigo (kolejny silny ziomek). Ciekawa, ale przegadana bitka i nic więcej.
Ale zaraz, przecież mówiłam, że się dzieje, a jak na razie to nic się nie działo. Druga historia to co innego. Ale ona mnie niesamowicie wciągnęła! Dostajemy tam przesyconą brutalnością, krwią i bronią (no i pewną ilością seksualności) historię, w której Wolverine poluje na Mistique. Jednak nie zawsze chciał on ją dorwać, czego dowiadujemy się dzięki różnym płaszczyzną czasowym prezentowanym w albumie. Śledzimy ich przeszłość, która doprowadziła ich do tego miejsca. Czyli miejsca bitwy. Była on... specyficzna. A wszystko to przez nietypowy strój Mistique, a konkretniej brak jakiegokolwiek stroju. Pomijając to to dostajemy znacznie lepszą bitwę niż w pierwszym zeszycie, pełnej dynamizmu, krwi, brutalności, nieczystych zagrań w stylu tej dwójki. Swoją drogą scenarzyście udało się oddać ich charaktery, czego jestem pod wrażeniem. Tak samo udało się to rysownikowi.
Jak już jesteśmy przy rysowniku, to wspomnę o rysunkach. Podobały mi się one. Nie było przesady w prezentowaniu postaci (chociaż raz!). Nie były genialne, ale bardzo dobrze, sprawiają, że ten komiks chce się czytać.
Jednak nie jest aż tak kolorowo, nie jest to komiks idealny. Tutaj trochę można ponarzekać na zwroty akcji, które nie zaskakiwały. Żadne zagranie scenarzysty nie spowodowało, że serce zabiłoby mi szybciej. Nie oznacza to, że nie czytałam z wypiekami na twarzy, bo było ciekawie, ale lekko przewidywalnie. I na minus działa też długość historii – jak dla mnie jest ona za krótka! Mogli się pokusić na jeszcze jeden czy dwa zeszyty.
Nie żałuję czasu spędzonego na czytanie tego komiksu, dobrze się przy nim bawiłam. Mogę Wam go polecić z całkowicie czystym sumieniem.
Autor: arcytwory Data: 28.06.2019