Hollywoodzka superprodukcja „Na skraju jutro” z wiecznie młodym Tomem Cruisem w rolach głównych, powinna być znana każdemu miłośnikowi dobrego kina sci-fi. Należy jednak przypomnieć o tym, że zanim tłumy zaczęły szturmować kinowe kasy, na rynku pojawiła się stosowna manga, a jeszcze wcześniej light novelka będąca oryginalnym materiałem źródłowym danej historii. Poniższa recenzja skupi się jednak tylko na komiksowej wersji dzieła, która nie tylko nie dobiega od filmowej adaptacji, co nawet w niektórych momentach jest odrobinę lepsza.
Akcja mangi przenosi czytelnika w niedaleką przyszłość, kiedy to ludzkość uwikłana w morderczą wojnę z tajemniczym najeźdźcą, stoi na krawędzi całkowitej zagłady. Mimicy spychają ziemskie siły wojskowe do całkowitej defensywy, pochłaniając dla siebie kolejne nieliczone ziemie. Decydująca walka coraz szybciej zbliża się do rejonów Japonii, których utrzymanie może być kluczowym elementem w całej wojnie. Do obrony Kraju Kwitnącej Wiśni zostaje oddelegowany specjalny zespół sił amerykańskich pod dowództwem legendarnej pośród żołnierzy Rity Vratsky. Do boju obok doświadczonych jednostek, rusza również młody i niedoświadczony Keiji Kiriya. Los nie będzie dla niego nazbyt łaskawy i w wyniku kilku nieprzewidzianych sytuacji wpada on w nieskończoną pętlę czasową, która za każdym razem kończy się tak samo – jego śmiercią. Nieustające przekleństwo może stać się również niebywałą szansą dla ludzkości, którą chłopak musi za wszelką cenę wykorzystać.
Przypuszczalnie spore grono czytelników, którzy przebrną przez zaledwie kilka początkowych rozdziałów mangi, będzie miało mocne uczucie déjà vu. Nie mówię tutaj już o dość oczywistej wariacji pomysłu z filmu Dzień świstaka. Twórca oryginalnej historii (książka) czerpie z dość wielu różnych dzieł popkulturowych, dodając do nich coś od siebie i tworząc plastyczną masę, z której tworzy naprawdę udany koncept scenariuszowy. Ryousuke Takeuchi (scenarzysta mangi) biorąc pod uwagę wysoką jakość pierwotnej historii, nie może pozwolić sobie na nadmierną twórczą ingerencję w treść, dość sztywno trzymając się jasno określonych schematów. Nie oznacza to jednak, że twórca nie dodał tutaj coś od siebie, ale będzie to mały smaczek, tylko dla kogoś kto wcześniej miał okazję czytać light novelkę.
Zaserwowana tutaj historia jest bardzo prosta w swoich złożeniach: wyniszczająca wojna z obcymi i jednostka, która może przechylić szalę zwycięstwa na stronę ziemian. Twórca (w tym aspekcie cały czas mowa o autorze książki) od początku do samego końca miał jasno określony plan scenariuszowy, nastawiony głównie na widowiskową akcję, bez niepotrzebnego zagłębiania się w nadmiernie skomplikowane wątki (to właśnie dzięki temu mangę tak dobrze się „pochłania”).
Jeśli chodzi o warstwę artystyczną mangi, to tutaj na pewno nie można napisać, że jest on prosta. Takeshi Obata (twórca min. Death Note czy serii Bakuman) na każdej stronie dzieła dobitnie pokazuje swój nieprzeciętny talent i umiejętność wydobywania z historii dodatkowej mocy za pomocą świetnych rysunków. Świetnie kreuje on wizualnie pojawiających się tutaj bohaterów, którzy nabierają wyrazistości. Z kolejnych kadrów epatuje nutka mroczniejszego klimatu z dodatkiem bardziej realistycznej treści rysunkowej i sporej dawki przemocy. Szczególną uwagę zwracają stworzone przez Obate projekty kombinezonów bojowych (mechów) to małe cudeńka, dopracowane w każdym najdrobniejszym detalu. Jedynym mankamentem jego prac, który można się doszukać w wielu innych shonenach, to dość po macoszemu traktowanie teł, które w przeważającej większości kadrów są białe (chociaż z drugiej strony uwydatnia to jeszcze lepiej to, co dzieje się na pierwszym planie).
Autor: PopKulturowy Kociołek Data: 25.03.2020