OPIS
Najważniejsze w tym wyborze są miniatury. Ten gatunek, któremu towarzyszy legenda, spory, zarówno teoretyczne, jak i praktyczne, jest jedną z najtrudniejszych form poetyckich. Przyjmuje różne postacie, może to być zapis wierszowany, ale również prozatorski. Sama etymologia tego literackiego, i nie tylko, bo malarskiego czy muzycznego pojęcia, mówi już sama za siebie. Na małej przestrzeni należy powiedzieć jak najwięcej. Czynili to dawni mistrzowie, którzy malując minią czy cynobrem ozdabiali księgi, upiększając swe miniaturowe arcydzieła, tworząc różnego rodzaju iluminacje. W poezji Julity Koniecznej-Kacprzak przeważają krótkie formy, na próżno szukać monad, triad, apoftegmatów czy haiku. Dominuje miniatura, której rodowód, w ujęciu poetki, nie do końca jest oczywisty, choć swoją konstrukcją, sposobem prowadzenia narracji, sugestywnym puentowaniem, przypomina niektóre liryki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Również dlatego, że pewna aura tajemniczości, obecność pejzażu jako nieodzownego rekwizytu, przy pomocy którego wyraża się uczucia i tworzy nastrój, stanowi wystarczającą przesłankę, by właśnie tak, a nie inaczej, odczytywać źródła poezjowania debiutującej autorki. Myślowy skrót, funkcjonalność słowa, często zaskakująca swą prostotą i obrazowością metafora, to najistotniejsze zalety tej poezji. Nawet wówczas, kiedy słowa przestają się sobie dziwić, i kiedy podmiot liryczny tych wierszy, dzieląc się swoimi pytaniami, ociera się o banał, o jakąś znaną od lat życiową prawdę, która nie zawsze zostaje poparta artystycznym kunsztem. Być może dzieje się tak dlatego, że zasadnicza idea utworów poetki próbuje odnotować sprzeczności świata, tego zewnętrznego i tego duchowego, z których to światów wyłania się odwieczna refleksja o Bogu, trwaniu, przemijaniu, o porządku ludzkiej egzystencji, która nie powinna przypominać rozpadającego się domku z kart. Motyw domu i pamięci jest w tej poezji wszechobecny. Ten dom jest, ale jakby go nie było, trzeba go odkrywać na nowo. Jego ściany przybierają różnorodne kształty, te materialne, dotykalne, jak choćby elementy wspomnianego już pejzażu, ale równocześnie jest to cały zestaw abstrakcyjnych przywołań, w którym dominują ostro zarysowane kontrasty: ciepło – chłód, słońce – mrok czy nadzieja – rozpacz. I choć te opozycje w literaturze, a zwłaszcza w poezji, nie są nowe, to liczy się umiejętność przekazu, odwołanie do najgłębszych, najistotniejszych kontemplacji serca i rozumu. Te odwołania, „zielone” jak przyroda, „niebieskie” jak niebo, „promieniste” czy „ażurowe”, po prostu są. Budują z sekundy na sekundę, z dnia na dzień, kruchą równowagę. Również wtedy, kiedy dochodzi do głosu intymność serca czy ciała. Subtelne erotyki obecne w tym wyborze jedynie to potwierdzają. Poza tym ten „kamień wiary”*, który należy dźwigać jak krzyż, który – zdaje się mówić poetka – należy nie tylko pielęgnować. Stąd obecność pięknych i tragicznych w swej wymowie suplikacji czy apostrof do Boga. To też prawda o ludziach, o człowieku, o zaprzeczaniu niepewności, która nas otacza.
Andrzej Żmuda