Piękny, oniryczny klimat, przesiąknięty mistyką dalekiego wschodu Kupując „Jonathana” Coseya nie wiedziałem zbyt wiele o tym komiksie, poza tym, że to jakiś „Francuz” z lat 70. Spodziewałem się więc sympatycznej i nieco archaicznej ramoli, która będzie mnie tulić do podusi, zapewniając przyjemne zasypianie przez kilka wieczorów. Bo ja takie stare europejskie komiksy bardzo lubię i łykam wszystko co u nas wychodzi.
Okazało się jednak, że tym razem zbłądziłem. I to nawet nie w tym, że Cosey to Szwajcar a nie Francuz – bo to szczegół. Zbłądziłem, bo raz, że „Jonathana” połknąłem na jeden raz z zapartym tchem i oczami wybałuszonymi na czole, a dwa, że to żadna ramola, ale ponadczasowe komiksowe arcydzieło, które wciąż czyta się znakomicie. Rysunki zjawiskowe, kreska pociągnięta lekko z nonszalancką swobodą i wyczuciem kadru, którego mogłoby pozazdrościć wielu współczesnych twórców.
„Jonathan” to komiks, którego trudno zredukować do kategorii awanturniczo-przygodowej. Te historie tworzą piękny, oniryczny klimat, przesiąknięty mistyką dalekiego wschodu – operują literacko-plastyczną narracją, nad którą unosi się muzyka. Tak! Czytając ten komiks słyszę muzykę – i to niekoniecznie tę, którą autor poleca jako tło do lektury. Bo poleca: Pink Floyd, Mike'a Oldfielda, Shankar, Tangerine Dream, ludową i sakralną muzykę Tybetu, Ja tu słyszę przede wszystkim starego kraut rocka: Agitation Free, Amon Dull, Popol Vuh, Ash Ra Tempel, Guru Guru.
Muzykę natchnioną, eksperymentalną i ponadczasową, balansującą pomiędzy narkotyczną psychodelią, a religijną mistyką Dalekiego Wschodu. Zawieszoną w transcendentalnym locie pomiędzy całkowitym zatraceniem własnej tożsamości, a filozoficznymi poszukiwaniami odpowiedzi na pytania o sens istnienia.
Nie pomyślcie jednak, że ten komiks to jakiś bełkot i przyrost formy nad treścią zrodzony w narkotycznych majakach. Nic z tych rzeczy! To proste, lekko napisane i łatwe do zrozumienia historie, które jednak pozostawiają wcale nieoczywiste tropy i niesamowicie pobudzają wyobraźnię czytelnika.
Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy „Jonathana” mając nadzieję, że utrzyma klimat. A czas do ich premiery z pewnością będą sobie skracał ponowną lekturą pierwszej części (jest to wydanie zawierające trzy albumy z lat 1977-1978), bo nie mam wątpliwości, że to jeden z tych komiksów, do których nie raz będę powracał.
Autor: Zbójcerz Data: 15.12.2022