wprawdzie nieco inaczej wyobrażałem sobie końcowy pojedynek z El Cobrą, ale to kwestia gustu. Warto zauważyć, ze po raz kolejny scenarzysta ucieka od łatwego podziału 'dobro-zło", a i Durango zachowuje się nieco inaczej.

To taka seria, co udaje, że nie jest czarno-biała, ale Swolfes za bardzo lubi babrać się w ogranych scenariuszach, że nie odbiera nam tego, na co czekamy jako czytelnicy westernów. Kadrowanie w tym komiksie to najwyższa półka, sama historia zaś to smakowity kąsek, ale tylko dla wielbicieli dzikiego zachodu. Jest cała dawka naiwności, prostych rozwiązań fabularnych, większość bohaterów to "głupki wiejskie", którym w czaszkach nie zderzają się odpowiednio szybko kulki i którzy są statystami do noszenia rewolwerów. Jak ktoś lubi Bonda - nie razi go charakterystyczna specyfika serii, jak ktoś lubi westerny - też nie zrazi go cały worek słabszych elementów. Ja tam uwielbiam tę konwencję i choć wiem, że to trochę taka lekturka-potworek, to i tak dalej będę to czytał, bo Durango dostarcza mi sporą ilość rozrywki.

Jedna z lepszych części cyklu, aż szkoda, że to już końcówka...